NaProTECHNOLOGIA
- Co to jest NaProTECHNOLOGIA
- Czy ta metoda jest dla mnie?
- Jak rozpocząć leczenie
- Zalety NaProTECHNOLOGII
- Mężczyzna w NaProTECHNOLOGII
- Skuteczność
- NaProTECHNOLOGIA w Polsce
i na świecie - Wykaz lekarzy i instruktorów CrMS
Creighton Model SystemTM
Katowice, dnia 5 stycznia 2010 r.
Byliśmy małżeństwem 6,5 roku. Od pięciu bezskutecznie staraliśmy się o dziecko.
Na początku małżeństwa dawaliśmy sobie czas, mając świadomość w jaki sposób tryb życia młodego handlowca kończącego edukację uniwersytecką (mąż) i młodego prawnika na aplikacji (żona) wpływa na organizm i płodność. Niedosypiane całymi miesiącami noce, stres wywoływany koniecznością godzenia życia rodzinnego, pracy i kolejnych egzaminów i zwyczajne życiowe problemy nie omijające nikogo – choroby, uganianie się za własnym lokum, trudności dnia codziennego.
Mieliśmy czas.
Po pół roku prób chcieliśmy się tylko upewnić, że nie ma żadnych fizjologicznych przeszkód. i tak zaczęła się nasza prywatna „droga przez mękę”. Pierwsze badania w prywatnej przychodni i diagnoza bez diagnozy - jest coś źle. Żadnej informacji co jest nie tak, dlaczego, jakie są tego przyczyny, ani w jaki sposób powinniśmy być leczeni. Szok wynikający przede wszystkim z braku wiedzy i pozostawienia samym sobie.
Tak miało być przez następne pięć lat.
Raz przyczyna niepłodności leżała po stronie żony, raz po stronie męża. Za każdym razem ta sama informacja bez informacji: coś jest nie tak (ale już bez dalszego ciągu: dlaczego, jak to leczyć, co zmienić) i skierowanie do kliniki in vitro. Na początku nie wykluczaliśmy tej metody, ale chcieliśmy dowiedzieć się więcej, zadać pytania, tymczasem lekarz zawsze miał dla nas 20 minut i blankietowe zapewnienie, że wszystko jest bezpieczne, szybkie i mamy zaufać. Może skorzystalibyśmy w końcu, umęczeni niepewnością i brakiem wiedzy, gdyby nie doświadczenia naszych znajomych, którzy już po pierwszym etapie procedury In vitro, absolutnie nie ze względów światopoglądowych, zrezygnowali z dalszej kuracji, która de facto była stymulacją. Po prostu wystraszyli się, że nikt nie interesuje się ich stanem zdrowia, pakowane są w nich (przede wszystkim w kobietę) ogromne ilości hormonów bez informacji jakie może to mieć skutki dla płodu, że In vitro to nie metoda leczenia (bo żadnej kuracji się nie stosuje) lecz pokonywania chorego organizmu, zwłaszcza w przypadku, gdy przeszkoda dotyczy kobiety. Potem na własną rękę pogłębialiśmy wiedzę, korzystając z informacji zarówno za, jak i przeciw, w tym z wiedzy lekarzy o różnym światopoglądzie, jednak nie związanych specjalizacją z leczeniem bezpłodności, i podjęliśmy ostateczną decyzję, ze In vitro nie zastosujemy. Nie będziemy oszukiwać, że ważącą przyczyną była nauka Kościoła. Wychodziliśmy z założenia, że tę decyzję musimy podjąć sami. Nic „na wiarę”. Najpierw doświadczyliśmy na własnej skórze i w towarzystwie kilku znajomych par współpracy z kilkoma klinikami In vitro, zapoznaliśmy się z dostępnymi informacjami i dopiero wtedy uznaliśmy, że nauka Kościoła ma empiryczne i naukowe uzasadnienie. Decyzja była wynikiem braku pewności jakie skutki wywoła In vitro dla organizmu dziecka: kuracja hormonalna przed i po sztucznym zapłodnieniu, fakt że do zapłodnienia dojdzie w sztucznym środowisku.
Poza tym nadal żaden z lekarzy ginekologów nie podał przyczyny, dla której nie możemy mieć dziecka, ani nie podjął trudu leczenia tej przyczyny.
Nie należeliśmy do małżeństw, które zwiedziły wszystkich i spróbowały wszystkiego, poprzestaliśmy na kilkunastu polecanych i znanych specjalistach ginekologach.
Trochę z powodu zniechęcenia tymi kilkunastoma odbytymi wizytami, a trochę dlatego, że po prostu życie nie dawało nam czasu na jeżdżenie od jednego specjalisty do drugiego. Poza tym zniechęcały nas kolejne kategoryczne lecz wykluczające się diagnozy, wydawane w czasie prywatnych konsultacji za 100- 200 złotych na podstawie jednego USG, po wizycie trwającej nie dłużej niż 20 minut. Mieliśmy już dość. Każdą z wizyt odchorowywaliśmy psychicznie kilka miesięcy. Dlatego też na nieśmiałe sugestie rodziny, że może jeszcze spróbować naprotechnologii powiedzieliśmy „Koniec!”.
Zapewnie do naprotechnologii nigdy byśmy się nie przekonali, gdyby moje zdrowie od strony ginekologicznej nie zaczęło poważnie szwankować. Konieczna była interwencja chirurgiczna (tak orzekło trzech konsultowanych lekarzy, którzy podejrzewali nowotwór). Po operacji nie stwierdzono nowotworu, zmiany okazały się być cystami, jednak lekarze nie byli w stanie ustalić skąd zmiany się pojawiały. Warto zaznaczyć, że żaden z konsultowanych lekarzy, ani przed zabiegiem, ani po, nie wykonał ani nie zlecił wykonania podstawowych badań: monitoringu cyklu na USG, badań poziomu glukozy, badań poziomu hormonów w różnych fazach cyklu.
Kiedy więc po niespełna roku od operacji pojawiły się u mnie te same zmiany, a lekarze ponownie, bez badań, z podejrzeniem nowotworu, skierowali mnie na laparoskopię, wystraszyłam się, że jeszcze chwila a nie będzie czego operować, a diagnozy jak nie było, tak i nie będzie.
Wtedy w panice jeszcze raz spojrzałam na informacje dotyczące naprotechnologii i zwróciło moją uwagę, że diagnoza jest wydawana na podstawie obserwacji konkretnego organizmu konkretnej kobiety przeprowadzonych zarówno przez lekarza, jak i samą kobietę. To był decydujący argument: skoro u mnie sprawy nie dają się rozwiązać w oparciu o dane statystyczne zamieszczone w książkach medycznych, to może dokładna obserwacja tego jak funkcjonuje mój organizm w końcu wniesie coś do sprawy.
Odbyliśmy z mężem kurs Modelu Creightona. To również było nowością: mąż był zaangażowany w obserwację mojego organizmu w tym samym stopniu co ja. Na początku miałam obawy, że będzie zniecierpliwiony, może zniesmaczony. Okazało się, że wręcz przeciwnie. On również po prostu chciał się dowiedzieć. Kontrolował mnie i przypominał o obserwacjach, które nie były tak pracochłonne i wymagające, jak mogło się wydawać na samym początku. Okazało się, że takie obserwacje, tylko że bez fundamentalnej wiedzy o płynących z nich wnioskach, intuicyjnie i niesystematycznie robiłam sama wcześniej.
Nieprawidłowości w przebiegu cyklu szybko się ujawniły, pozostało ustalić ich przyczyny. Pierwsze dwa miesiące spotykaliśmy się z panią instruktor Ewą Jurczyk, która przekazywała nam wiedzę o zasadach przeprowadzania obserwacji i pomagała zinterpretować nasze zapisy. Po zgromadzeniu odpowiedniego „materiału dowodowego” udaliśmy się do lekarza naprotechnologa. Pan dr Adam Kuźnik bardzo dokładnie przeprowadził wywiad ogólny oraz zapoznał się z dotychczas przeprowadzonymi badaniami (nielicznymi w pryzmacie 5 - ciu lat leczenia bez leczenia) i wynikami dotychczasowych obserwacji.
W naszej ocenie najcenniejsze w naprotechnologii jest założenie, że pacjent ma prawo, a nawet obowiązek wiedzieć co dzieje się w jego organizmie, jakie mogą być tego możliwe przyczyny. Pan Doktor nie oszczędzał swojego czasu zarówno na badania, jak i na wyjaśnienie nam tego co zauważył. Niczego nie przesądzał, niczego nie obiecywał, bazował na posiadanych informacjach, jak również wynikach zleconych i wykonywanych osobiście licznych badaniach ogólnych, USG, cytologicznych, poziomu hormonów i glukozy.
Ustaliliśmy na początku współpracy, że naszym naczelnym celem nie jest osiągnięcie ciąży, lecz po prostu wyjaśnienie dlaczego pojawiają się u mnie nieprawidłowości i, o ile to możliwe, ich wyleczenie. Po raz pierwszy po pięciu latach miałam uczucie, że jestem zbadana i leczona! Czuliśmy się oboje z mężem (chociaż leczenie dotyczyło mojego organizmu) zadbani i zaopiekowani jako pacjenci. Pan Doktor nigdy się nie spieszył, był bardzo dokładny, chętnie i z własnej inicjatywy w sposób przystępny i życzliwy wszystko nam wyjaśniał. To budowało zaufanie.
Na podstawie badań wykonanych w ciągu dwu miesięcy Pan Doktor ustalił przyczynę powstawania cyst. Okazało się, że o nowotworze nie ma mowy, upraszczając: przyczyną powstawania cyst były niepękające pęcherzyki.
Często spotykam się wśród znajomych z przekonaniem, że naprotechnologia jest jakimś „ziołolecznictwem i zacofaniem”. Nic bardziej błędnego!
Naprotechnologia wykorzystuje wszystkie osiągnięcia medycyny (zarówno w zakresie diagnostyki, jak i leczenia, w tym farmakologii), a opierając się na naszym własnym doświadczeniu uważamy, że robi to szerzej, dokładniej i chętniej niż ma to miejsce w przypadku większości lekarzy ginekologów, nie wspominając o tzw. klinikach In vitro. Niezwykle ważna dla nas różnica pomiędzy standardowymi metodami leczenia a naprotechnologią jest taka, że lekarz naprotechnolog dopasowuje metody leczenia i czas ich zastosowania, a także dawkę do potrzeb organizmu konkretnego pacjenta, wynikających z przeprowadzonych bardzo dokładnych i czasochłonnych (także dla lekarza) obserwacji. To zobowiązuje pacjenta, ale przede wszystkim lekarza do dużo większego zaangażowania czasu i uwagi w ustalenie stanu zdrowia, postawienie diagnozy i ustalenie sposobu leczenia. Ale daje również wiarygodny efekt w postaci uzasadnionej diagnozy i przemyślanego leczenia.
Tymczasem, jak mieliśmy się okazję przekonać przez ponad 5 lat leczenia, w wielu przypadkach standardowego leczenia ginekologicznego to nie diagnoza i metody leczenia są dostosowane do pacjenta lecz odwrotnie.
Jesteśmy bardzo wdzięczni Opatrzności Bożej, że skierowała nasze drogi w tę stronę, a Pani Instruktor i Panu Doktorowi za okazaną życzliwość i cierpliwość, a także rzetelność. Dali nam nieocenione poczucie bezpieczeństwa. Nasza wdzięczność jest pomnażana przez fakt, że całkowicie niespodziewanie, po tym jak straciliśmy jakąkolwiek nadzieję, oczekujemy narodzin naszego Dziecka, które mają nastąpić w lipcu.
Patrycja i Michał Zielonka, Śląsk